,,Jezioro'' Łabędzie


Dzisiaj wypowiem się na temat czegoś, na czym kompletnie się nie znam. Wszak nie można już na samym początku zbytnio wyróżniać się w przestrzeni publicznej.
Otóż we wtorek (17.12.13.) miałam okazję obejrzeć na żywo ,,Jezioro Łabędzie'' Czajkowskiego w wykonaniu Moscow City Ballet. Przez ponad trzy godziny wytężałam wzrok, by dojrzeć tytułowe jezioro, niestety, na próżno. Były za to łabędzie, którym brak jeziora nie wydawał się jakoś specjalnie przeszkadzać.
Moje pierwsze spostrzeżenie: balet to sztuka dla kobiet (i gejów)! Drogie panie (i drodzy geje), jeśli przeszkadza Wam wszechobecny ,,męski'' punkt widzenia świata, roznegliżowane modelki reklamujące środki do przeczyszczania rur i całą resztę, tęsknicie za wyraźnym (ale nie wulgarnym) zarysem męskiego ciała w całej okazałości w przestrzeni publicznej - znajdziecie go w balecie. Oczywiście nie na miejscu jest przyznawanie się, że w ogóle zwróciłyście (zwróciliście) uwagę na to, że strój męski w zasadzie niewiele zakrywa - świadczyłoby to o tym, iż jesteście nieobyte (nieobyci), niedojrzałe (niedojrzali) i niepoprawne (niepoprawni). Ale nie martwcie się, w oglądaniu baletu nie ma nic zdrożnego - nie może być, skoro koło mnie siedziała zakonnica, prawda? Siedziała dopóki nie przesiadłam się z mojej dostawki na wygodny fotel kogoś, kto nie przyszedł, wtedy znalazłam się koło pani robiącej zdjęcia telefonem. Oprócz tego na sali było mnóstwo matek z dziećmi, krążących między salą a toaletą wraz ze swymi pociechami oraz multum ludzi, którzy spóźnili się na pierwszy akt (trwający godzinę). Generalnie, sama śmietanka. 
Idąc na balet, nie łudźcie się, że cokolwiek zrozumiecie z fabuły. Przez cały spektakl padły może trzy słowa, ale były skierowane szeptem do aktora grającego księcia Zygfryda przez aktorkę grającą Odettę i podejrzewam, że raczej było to coś w stylu ,,Za szybko, idioto!'', niż ,,Kocham cię, Zygfrydzie''. Moim zdaniem niejasność fabuły jest zagraniem marketingowym - dzięki temu naprawdę wskazane jest zakupienie biuletynu dotyczącego spektaklu przed jego rozpoczęciem. Tak więc do ceny biletu dodajcie jeszcze 10zł, w przeciwnym razie pozostałe 120 (w przypadku większych burżujów 150) okaże się niewiele warte, bo nic nie zrozumiecie. Ja jakimś cudem wpadłam na to i zaopatrzyłam się w kolorową gazetkę, w której mogłam przeczytać o tym, co będzie działo się na scenie.
Balet przedstawia historię 21-letniego księcia Zygfryda, który wraz z wkroczeniem w dorosłość musi na balu wydanym na jego cześć wybrać sobie przyszłą żonę. W przeddzień imprezy idzie z przyjacielem nad jezioro (scenografia przedstawia góry), gdzie zakochuje się w Odetcie - królowej łabędzi, w które zaklął dziewczęta Zły Duch. Jeżeli ktoś przysięgnie jej wieczną miłość, czar pryśnie i będzie mogła wrócić na zawsze do ludzkiej postaci. Książę przysięga jej wieczną miłość i, jak dla mnie, tu powinna zakończyć się historia, jeśli miałaby mieć jakiś sens, ale trwa dalej w najlepsze. Zygfryd bawi się na balu, gdzie podstęp Złego Ducha doprowadza do tego, iż książę prosi o rękę inną dziewczynę (myśląc, że to Odetta), następnie orientuje się w swoim położeniu, wkurzony idzie nad jezioro (góry) i tam stacza walkę ze Złym Duchem, uwalniając dziewczęta od klątwy.
Jak widać, biuletyn jest niezbędny. Bez niego ciężko byłoby ogarnąć, że książę ma akurat dwudzieste pierwsze urodziny, a nie czterdzieste, na które wygląda oraz to, że dostaje od matki medalion, nawet na moment nie pojawiający się na scenie. Nie mówiąc już o jeziorze.
Przełomowym punktem był moment, w którym myślałam, że pali się scenografia. Okazało się, iż to tylko dymek puszczony zza sceny dla podtrzymania klimatu.  Generalnie aktorzy spisali się zarówno tanecznie, jak i aktorsko, wydaje mi się więc, że Balet Moskiewski nie jest przereklamowany, ale - jak mówię - ekspertem nie jestem. Najgorzej moim zdaniem wypadł Talgat Kozhabaev. Trochę to przykre, bo grał główną rolę. Natomiast Kateryna Odarenko, grająca Odettę, była irytująco dobra. Irytująco, bo dobrze wiedziała, że jest dobra, można to było wyczytać z jej twarzy i gestów. Nie lubię zarozumiałych gwiazdeczek. Zwłaszcza, jak są dobre.
Najbardziej przypadła mi do gustu rola Błazna, powalała również mimika Złego Ducha (Georgy Sorokin).

 
 Po spektaklu, przerażone anorektyczną chudością niektórych baletnic, poszłyśmy z koleżanką na kebab.
Za rok Moscow City Ballet zawita ponownie do Lublina, wtedy udam się na ,,Dziadka do Orzechów'' (na szczęście w biuletynie z ,,Jeziora...'' jest też opis tego spektaklu). Wszystkim polecam tego typu wydarzenia. Było fajnie. 
À propos, nie zostało utworzone wydarzenie na Facebooku dla tego spektaklu w Lublinie i nie można było się polansować, dlatego uprzedzam, że prawdziwy snob powinien sam zadbać o to, by coś takiego pojawiło się odpowiednio wcześniej.
Mam nadzieję, że moje rady pomogą podobnym mi laikom. Pamiętajcie: warto, biuletyn i kebab na odstresowanie!


Komentarze

  1. ej skomciałam to wczoraj i gdzie mój komć?! :fff

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie wiem, coś się musiało zwalić, ja nie ingeruję w komentarze (póki co mnie nikt nie wkurzył na tyle ;] )

      Usuń

Prześlij komentarz