Conrad Festival i Falkon, czyli o bolesnym przebudzeniu z pięknego snu



Śniłam piękny sen. Akcja toczyła się w Krakowie - deszczowym, ale klimatycznym. Miasto stało się epicentrum literackiego wstrząsu. Na Conrad Festival przyjechały sławy takie jak Paul Auster czy Borys Akunin. Co prawda nie zdążyłam złapać wejściówek na spotkania z nimi, ale to i tak fejm i prestiż. Na szczęście cała reszta wspaniałych atrakcji była dostępna bez wejściówek. Magiczne spotkania z autorami, dobrzy prowadzący i fenomenalni tłumacze oraz organizacja festiwalu na bardzo wysokim poziomie. Duża liczba uczestników i naprawdę mądre pytania zadawane autorom. Klimat Pałacu Pod Baranami. Przeurocze spotkania ze znajomymi w krakowskich knajpach, dużo chodzenia, dużo piwa i błądzenia w przemoczonych butach po uliczkach, które każdy znać powinien, ale których ja nie potrafię się nauczyć. (Krakowskie KFC). To wszystko tworzyło specyficzny klimat schulzowskiego oniryzmu. Jak z każdego snu, zapamiętałam tylko najważniejsze fragmenty.
Spotkanie z Olgą Tokarczuk w przeddzień wydania jej opus vitae - Ksiąg Jakubowych (które każdemu polecam, nie zawiedziecie się). Półtoragodzinna rozmowa na temat książki, która jeszcze się nie ukazała bez spoilerowania - można? można. Burzliwa dysputa z Jackiem Hugo-Baderem. Wykład Davida Damroscha. DAVID DAMROSCH - ucieleśnienie stylu i klasy. Naturalny i szczery Etgar Keret. Inga Iwasiów, której udało się utrzymać w stosownych ryzach swojego feministycznego demona. Janusz Głowacki - jednak klnie na żywo tak jak w książkach. 
(Dygresja: Zawsze mam problem z przekleństwami w książkach. Uważam, że trzeba mieć naprawdę dobry warsztat i wyczucie stylu, żeby nie brzmiały pretensjonalnie, żałośnie, szpanersko lub grafomańsko. U Głowackiego wydawały mi się niby OK, ale jednak czułam ich przesyt. Nie ufałam ich naturalności (a wymuszanie przekleństw, żeby było fajniej niezmiernie mnie mierzi). Pan Janusz jednak już pierwszym zdaniem uspokoił co do tego, że przekleństwa w jego książkach są naturalną koleją rzeczy.)
Kafka w komiksie. W komiksie niemieckim, na szczęście załapałam się na jeden z nielicznych egzemplarzy folderu z tłumaczeniem. Nie załapałam się za to na występ innych obsesjonatów Kafki - Kafka Bandu. Ani na Szczepana Twardocha, czego trochę żałuję. Nie trafiłam też ostatecznie na Targi Książki, ale podobno tu akurat nie mam czego żałować. 
Mój sen trwał prawie tydzień, pełno w nim było rozmów o życiu i literaturze, spotkań ze znajomymi, życzliwości ludzi, deszczu i Krakowa (tak, deszcz i Kraków też były na swój sposób życzliwe). Było pięknie. 



Po powrocie do rzeczywistości jeszcze przez dwa tygodnie chodziłam zaspana, nie kontaktując. Rozbudziłam się na dobre, kiedy pod wpływem impulsu kupiłam wejściówki na Falkon. Pięćdziesiąt złotych za trzy dni, podczas których przez 90% czasu się nudziłam, przy jednoczesnym załamywaniu się przez połowę z tego. Boleśnie przekonałam się, że (polska) fantastyka jest w większej części literaturą niezbyt wysokich lotów. Dowiedziałam się, że istnieje alternatywna historia literatury (drugie pokolenie Nowej Fali w fantastyce, serio?). Że dobrze jest znać i (bardzo często) wspominać Tolkiena i Sapkowskiego, ale zaznaczając, że nie jest się nimi aż tak zachwyconym - dobrzy pisarze fantasy są widać zbyt mainstreamowi. Najlepiej nie chodzić na prelekcje zagranicznych autorów, jeszcze okaże się, że mają coś ciekawego do powiedzenia. A wszystkim innym zadawać pytanie ,,Co Pana inspiruje?", względnie pytać ich o miecze, szable i konie. Okazało się, że Krasiński załapał się do Pocztu Nerdów Polskich (no dobra, poza nie wiem skąd wyjętą definicją nerda, ta prelekcja była akurat sensowna). Totalnie niezgodna z opisem, ale interesująca i dobrze przygotowana była też prelekcja o tajnych kodach gangsterów. Dobre wrażenie zrobił na mnie pan Piskorski. Złe Grzędowicz (cyniczny i arogancki). Na Conradzie pytanie o to, kiedy autor skończy książkę, nad którą pracuje pojawiło się raz i zostało wyśmiane. Tutaj było to jedno z kilku ciągle powtarzanych każdemu autorowi pytań. Problem jak dla mnie polega na tym, że większość z tych ludzi interesuje tylko opowiedzenie historii. Dla mnie w literaturze chodzi jednak o coś więcej: o jakąś głębię i o jakiś styl. Z tymi autorami nie było po prostu za bardzo o czym rozmawiać. Zbyt mało życiowej filozofii, kontekstów i głębszej refleksji. 
RPGami nigdy się nie interesowałam, tym razem też nic mnie do nich nie przyciągnęło. Jeśli chodzi o gry, to kupiłam sobie tylko Dobble - coś na swoim poziomie. Organizacja była moim zdaniem fatalna, chociaż może i tak dobra patrząc na fakt, że Falkon z roku na rok rozrasta się w bardzo szybkim tempie. Tak czy inaczej, godzinne opóźnienie KOSplaya i liczne wpadki podczas jego trwania były irytujące. Pewnie wielu rzeczy bym nie zauważyła lub mniej by mnie raziły, gdybym nie była świeżo przebudzona z pięknego snu conradowskiego, nie mniej jednak nie wydałabym więcej pieniędzy na Falkon. Nie spodziewałam się nigdy po tym konwencie zbyt wiele, ale też i nie aż tak niewiele. Pewnie ludzie interesujący się grami wynieśli z niego więcej (bo sobie pograli). W swojej czytelniczej karierze nie zostałam skrzywdzona naprawdę żadną złą fantastyką, zderzenie z rzeczywistością było zatem bolesne.



Reasumując: jedźcie na Conrad, olejcie Falkon. Nawet jeśli ktoś nie jest obsesyjnie zakochany w literaturze współczesnej, coś z krakowskiego festiwalu wyniesie. Spotkania z ciekawymi ludźmi - w przeciwieństwie do spotkań z ludźmi nieciekawymi - są ciekawe! Z Falkonu laik nie wyniesie nic. 

Bo najlepsze rzeczy w życiu są za darmo. Czy jakoś tak.

Lamus zaprasza również na Facebooka: https://www.facebook.com/lamuskulturalny?fref=ts



Komentarze