Marie Duplessis - Dama Kameliowa czy La Traviata?

Wszystkich - książkowych, teatralnych i filmowych wcieleń Marie Duplessis (która imię zmieniła w związku ze swą profesją, naprawdę nazywała się Rose Alphonsine Plessis) nie sposób opisać w jednej notce, dzisiaj na warsztat wezmę zatem książkę Aleksandra Dumasa (tego młodszego) oraz operę ,,La Traviata", którą widziałam niespełna tydzień temu w wykonaniu Teatru Muzycznego w Lublinie.

Marie Duplessis to kobieta, której złą sławę utrwalić postanowił jeden z jej kochanków, czyli Dumas, pisząc o niej powieść. Wczuł się tak bardzo, że książka stała się jednym z jego najsłynniejszych dzieł  i przysporzyła niemałego zainteresowania historii zmarłej paryskiej kurtyzany (a przy okazji dziejom jej patologicznej rodziny).

Merie Duplessis



,,Dama kameliowa" szybko doczekała się scenicznych aranżacji, z których najbardziej znaną jest opera Giuseppe Verdiego z 1853 roku, do której libretto napisał Francesco Maria Piave.
Wersje te różnią się dość znacząco. Polecałabym raczej najpierw obejrzeć operę niż przeczytać książkę - wszak lepiej, kiedy wrażenia stopniujemy rosnąco. I nie chcę tutaj ujemnie wartościować opery, porównując ją z książką. Inny cel przyświecał reżyserowi, a inny pisarzowi, ponadto w XIX wieku w powieści można było pozwolić sobie na więcej niż na scenie. Opera jest przede wszystkim widowiskiem wokalno-muzycznym. Porozkoszujmy się nim zatem najpierw, a później dodajmy do tego intelektualną przyjemność (wszak ,,nie ma rozpusty gorszej niż myślenie"). Wiem co mówię, ponieważ zrobiłam odwrotnie.

Powieść

Nie znam autentycznej historii miłości Dumasa do paryskiej kurtyzany, ale pozostaje mieć nadzieję, że naprawdę wyglądało to mniej żałośnie niż w książce.

[UWAGA SPOILER]
 Na początku poznajemy całkiem sensownego, aczkolwiek podejrzanie altruistycznego jegomościa, który przypadkiem trafia na licytację majątku zmarłej kurtyzany Małgorzaty Gautier i kierowany w sumie nie wiadomo czym, zamiast po prostu - jak każdy normalny wścibski człowiek - oglądać mieszkanie kobiety lekkich obyczajów, licytuje należącą do niej książkę za śmiesznie duże pieniądze. Niedługo potem zgłasza się do niego rozhisteryzowany młodzieniec, niejaki Armand Duval, błagając go o odsprzedanie zdobytego egzemplarza. Ten daje mu ową książkę za darmo, wszak w zasadzie miał ja głęboko gdzieś, jednak czynem tym zyskuje sobie ze strony Armanda obietnicę dozgonnej wdzięczności, przyjaźni i opowiedzenia historii znajomości desperata z Małgorzatą. Potem Armand wyjeżdża załatwiać Małgorzacie przenoszenie do innego grobu, tylko po to, żeby zobaczyć ją martwą i nie racząc powiadomić o wyjeździe swego dobroczyńcy, który żyje jedynie perspektywą usłyszenia obiecanej historii i szuka go po cmentarzu. W końcu trafia na jego ślad i po przyjeździe Armanda wysłuchuje jego opowieści, której wygłoszenie zajmuje choremu, gorączkującemu mówcy całą noc. Okazuje się, że przez rok zakochany był w znanej mu tylko z widzenia kurtyzanie, a mając w końcu okazję do rozmowy z nią, robi z siebie kretyna i zostaje wyśmiany. Nie przeszkadza mu to jednak podczas jej stosunkowo długiej choroby codziennie przychodzić i pytać o zdrowie, czym zyskuje sobie później jej miłość. W myśl zasady: ,,rzuć wszystko i chodź się całować", rzucają wszystko i jadą na wieś. Ona zostawia swojego protektora, milionera, który utrzymywał ją, gdyż wyglądała jak jego zmarła córka, olewa bardzo uprzejmego hrabiego, wytrwale zabiegającego o jej względy (na co ona odpowiada złośliwością i jawną pogardą) oraz udaje, że nie słyszy rozsądnych upomnień swojej przyjaciółko-służącej co do swojej beznadziejnej sytuacji materialnej. On olewa swojego ukochanego ojca, od którego bierze pieniądze - szkoda mu nawet pięciu minut na wysłanie do niego listu. Jak widać, pomimo różnicy materialnej i społecznej stanowią całkiem dobraną parę gimbusów. 


Jednak za sprawą ojca Armanda rozsądek wygrywa. Pan Duval zjawia się, by przemówić do rozumu swemu synowi i jego kochance, bowiem jeśli nie przestaną się wygłupiać, to nie tylko roztrwonią jego pieniądze, ale też siostra Armanda, której nazwisko hańbi jego związek z upadłą kobietą, nie wyjdzie dobrze za mąż. Małgorzata chcąc przysłużyć się wyższej sprawie i pragnąc zostać nieznanym nikomu aniołem miłosierdzia dla siostry ukochanego, postanawia rzucić go, nie wyjawiając przyczyn. Ojciec osiąga zatem swój cel, a nieświadomy Armando, oszalały z wściekłości, dręczy Małgorzatę, pokazując prawdziwie męskie oblicze. W końcu jednak daje sobie spokój i wyjeżdża. Niedługo potem Małgorzata, od początku przecież chora na gruźlicę, umiera. On dowiaduje się, dlaczego go porzuciła i przyjeżdża do Paryża, gdzie poznaje naszego tajemniczego narratora - wracamy zatem do punktu wyjścia. 
[KONIEC SPOILERA]

To, że właśnie zarysowałam całą powieść nie powinno nikomu przeszkadzać, bowiem jej siła nie tkwi jak dla mnie w samej fabule, ale w genialnym stopniowaniu opisywanych emocji, w przepięknym języku oraz w Dumasowej wrażliwości i znajomości ludzkiej natury. Jest to powieść wspaniała nie ze względu na tkliwą historię, jaką przedstawia, ale raczej pomimo niej.
Tym, co zastanawia, jest rola kamelii: wspomniane są dwa razy - raz przy opisie Małgorzaty (jej ulubione kwiaty, po które zjawia się codziennie i z którymi zawsze pojawia się w teatrze) i drugi, przy okazji opisu jej grobu. No i to by było na tyle, jeśli chodzi o kamelie. Nic w powieści nie wskazuje na to, żeby Małgorzata podczas swojego dnia poświęcała im uwagę, nie ma nic o jej wizytach w kwiaciarni, które zyskały jej sławę ,,damy kameliowej", na wsi również nie zdaje się za nimi tęsknić. A jednak dziwi fakt, że autor, który dba o szczegóły w innych sprawach, nawiązał do tak niedopracowanego wątku w tytule dzieła... Coś każe mi widzieć w tym jakieś ukryte cele pisarza. Ale może go przeceniam.

Opera

Jak już mówiłam, znając powieść, miałam gorsze wrażenia, niż gdybym jej nie znała. Armando zostaje Alfredem, a Małgorzata Violettą. Wszystkie postaci zostają odarte z charakteru, z przyjaciółką kurtyzany na czele. Alfredo jest jeszcze bardziej lamerski niż Armando, natomiast Violetta odebrała Małgorzacie wyniosłość, wyrachowanie oraz pozory subiektywnej, ale zawsze logiki, które czyniły z niej w powieści naprawdę interesującą postać. Nie ma ciekawego wątku protektora-milionera, kochankowie zaś spotykają się jeszcze raz przed śmiercią Violetty. Pominięty jest tajemniczy narrator, wątek licytacji, a problemy materialne bohaterki biorą się w operze praktycznie znikąd. Każda z tych rzeczy jest jak najbardziej zrozumiała - w operze, śpiewanym spektaklu, nie da się przedstawić wszystkiego. Ważna jest jedynie tkliwa historia, której wzruszający charakter podkreśli popisy wokalne aktorów oraz której klimat da się wyrazić w wirtuozerskiej pracy muzyków. Gdyby nie tytuł (,,la traviata" znaczy tyle, co ,,ta, która pobłądziła, zboczyła z drogi") i parę aluzji trudno również byłoby domyślić się statusu głównej bohaterki. To w sumie przeciwny biegun sytuacji, z jaką w obecnym teatrze spotykamy się dość często, kiedy to nagość i erotyzm osaczają nas zewsząd, najczęściej bez uzasadnienia. 


Jak zatem z zadaniem poradził sobie lubelski Teatr Muzyczny? Jeżeli chodzi o muzykę, to na niej się nie znam, ale dostarczyła mi bardzo przyjemnych wrażeń. Z grą aktorską i wokalem gorzej. Aktorzy po prostu mają chyba średnie możliwości. Na ich niekorzyść w mojej świadomości działa fakt, że nigdy nie zapomnę tytułowej Łucji z ,,Łucji z Lammermooru", której arii słuchałam z zapartym tchem, po pięciu minutach orientując się, że przez cały ten czas aktorka śpiewa jedno słowo, wijąc się na leżąco po całej scenie. Tu zdecydowanie nie było takich fajerwerków. Najlepiej spisał się pan Kamil Pękala, grający ojca Alfreda. Scenografia dość uboga. Najbardziej podobały mi się partie taneczne, zatęskniłam za baletem. Btw. spektakl odbył się w Centrum Kongresowym Uniwersytetu Przyrodniczego - tam, gdzie oglądałam Jezioro Łabędzie Baletu Moskiewskiego, opisane w mojej pierwszej notce na Lamusie. Z tym, że teraz siedziałam na balkonie, gdzie widok przesłania wielka srebrna barierka - nie mam pojęcia, dlaczego sprzedają takie miejsca i to wcale nie jako miejsca trzeciej kategorii. Logistycznie zdenerwowali mnie barierką oraz sprzedawanymi programami, których mieli około dziesięciu sztuk, co jest uważam dość niepoważne. Dlatego ostrzegam, że akcji mogłam po prostu nie zrozumieć ;] 

Przede mną film oraz książka ,,Dziewczyna, która kochała kamelie. Życie i legenda Marie Duplessis" Anny Gralak, którą chcę przeczytać, coby zobaczyć, jak to było naprawdę i która wersja jest najbardziej zbliżona do ,,oryginału". Ale nie w najbliższym czasie, bo mam trochę dość Damy Kameliowej na ten miesiąc.







Komentarze

  1. Bardzo ciekawy wpis, bardzo interesująco porównała Pani tekst powieści i libretto opery. Jestem świeżo po lekturze "Damy kameliowej" i tak się błąkam po blogach. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz